Przejdź do zawartości

Strona:Herold Andre-Ferdinand - Życie Buddy.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skie i nie było na drzewach kwiatów, ni owoców. Ascecie zbrakło jedzenia i napoju, zmierził sobie pustelnię i zrzucił pewnego dnia odzież z kory, Widząc to, spytał zając:
— Cóż to czynisz, przyjacielu?
— Porzucam, jak widzisz, tę odzież.
— Czyżbyś chciał opuścić wąwóz górski?
— Tak. Udam się pomiędzy ludzi, będę otrzymywał jałmużnę, a jedzenie to lepsze, zaprawdę, niźli owoce i korzonki.
Zasmucił się zając temi słowy, jak dziecko, które chce opuścić ojciec, i zawołał:
— Nie odchodź, przyjacielu, nie porzucaj mnie! Wszakże wiesz, że życie pośród miasta wiedzie do zguby, a zbawienną jest jeno samotność w lesie.
Ale asceta trwał dalej w swem postanowieniu. Widząc to, rzekł mu zając:
— Idź, skoro chcesz. Uczyń mi jednak łaskę i zaczekaj dzień jeden tylko. Zostań przez dziś, a jutro zrobisz, co ci się podoba!
— Zające umieją sprytnie odnajdywać żywność — pomyślał asceta — i często mają zapasy. Zapewne przyniesie mi jutro coś do jedzenia! — obiecał tedy zaczekać, a zając opuścił go, uradowany wielce. Ten asceta był czcicielem Agni