Przejdź do zawartości

Strona:Hordubal.pdf/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A tam, z rękoma pod głową gadaj sobie nawet głośno, co i jak można by zrobić i jak mogłoby wszystko być.
A krówki — jakby rozumiały: obracają głowy i patrzą.

X

— Powiedz, Hafio, że wrócę dopiero wieczorem.
Kawał chleba i słoniny i dalejże w góry! Hordubalowi jest tak jakoś lekko, a zarazem tęsknie, jak dziecku, które uciekło od matki. Stoi nad wsią i patrzy. Ile się tu zmieniło! Cóż się stało takiego? Że ten grunt należał do Hordubala? Prawda, było tu dużo kamieni, a jednak Pjosa zebrał tu sporo żyta, kartofle też ma i kawałek lnu. Tak się oto grunta Pjosy połączyły z gruntem Hordubala. Ale nieco wyżej, koło tej jarzębiny, jest widok na całą wieś. Tutaj nie można się dość nadziwić bożej mądrości. Krywa nazywa się wieś i jest naprawdę krzywa, wygięta w łuk jak leżąca krowa. Strzecha za strzechą wszystkie podobne do siebie jak stado owiec. Ale tamten biały dworek, to dom Polany. Wyróżnia się i po prostu nie pasuje do tych innych chałup — myśli Juraj. Strzecha czerwona, nowa, że aż się chce pytać, kto też się tu przyprowadził? Pewnie jacyś z równiny, gdzie nie ma drzewa, więc budować się muszą inaczej, domy mają z cegieł.
Równina! Widać stąd i równinę. Modra, prosta — jak morze i taka wielka pustka. Dlatego tak szybko tam jeżdżą. Droga jest tam smutna, idziesz, a jest ci tak, jakbyś dreptał w jednym miejscu. Nie chodzi się na równinę szukać pięknych widoków, ale tutaj jest jakby święto, człowiek może iść tylko naprzód i wciąż ma dość powodów, żeby iść coraz dalej. Dostać się tutaj za ten skręt drogi, tam do tego świerka, przez górne pastwisko, a gdy się już dotarło do niego, jakże nie iść do lasu! Ku południu las jest bukowy, same szare i jasne pnie, jakby się między nimi rozpostarła mgła, a tu i owdzie, gdzie tylko spojrzeć, jasnymi płomykami kwitnie gdula. Tu zaś, patrzajcież, jaki płowy grzyb, jak