Przejdź do zawartości

Strona:Hordubal.pdf/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wielki pan — cedzi Gejza przez zęby. — Parobka wziął do żony.
Hordubal odwrócił się gwałtownie. — O kim ty? — syknął. — O kim ty, Gejzo?
Gejza kołysze się wyzywająco na rozstawionych nogach. — O kim? Jest tu tylko jeden taki gazda.
Chłopi wstają. — Daj mu spokój, Gejzo! — przymawia Warwaryn. Ktoś ujmuje Juraja przyjaźnie za ramię i ciągnie go na dwór.
Wyrwał się Hordubal i do Fedelesza! Staje przed nim, nos przy nosie.
— O kim ty? — mówi głosem zachrypłym.
— Taki fujara jest tylko jeden — powtarza Fedelesz Gejza i nagle, jakby świsnął biczem, dodaje: — ale kurew takich, jak Polana, jest więcej.
— Chodź ze mną — mówi zachrypły Hordubal i śród stłoczonych chłopów toruje sobie drogę ku wyjściu. Gejza za nim, a w kieszeni otwiera nóż. Baczność, Hordubalu, pilnuj pleców! Ale Hordubal nic, pcha się ku drzwiom, a Gejza za nim, ściskając w garści nóż tak mocno, aż mu się dłoń poci.
Wszyscy tłoczą się w drzwiach, Juraj odwraca się do Fedelesza. — Ty — mruczy groźnie, — chodź no tutaj!
Gejza trzyma rękę z nożem za plecami i gotuje się do skoku, ale Hordubal, ramionami, jak drągi u żurawia, chwyta go wpół, nie oglądając się na jego ręce, podnosi go, wywija nim młynka i ciska go na ziemię. Gejza zrywa się na nogi i syczy z wściekłości. Znowu podnosi go Hordubal do góry i ciska nim o ziemię, jakby nim ubijał bruk. Nagle kolana Gejzy uginają się, chłop leci na ziemię i bęc! uderza głową o jakiś ceber. Leży teraz, nie rusza się i wygląda, jakby był kupą szmat.
Hordubal sapie i oczyma nabiegłymi krwią rozgląda się po ludziach. — Nie wiedziałem — tłumaczy się — że tu jest ceber.