Strona:Hordubal.pdf/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ano jedna się tylko urodziła.
Stary chichocze po trosze, ale oczami bada. — Nie gadajcie, Hordubalu, jeszcze może być i syn. Wypoczęta rola dobrze rodzi.
Juraj tylko szarpnął ręką, jakby nią chciał machnąć.
— Może się jeszcze urodzić synek, dziedzic — uśmiecha się stary i śledzi oczkami. — I wyglądacie dobrze, Hordubalu. Jeszcze z pięćdziesiąt lat możecie gazdować.
Hordubal powolutku głaszcze sobie kark. — Jak Bóg da. Zresztą Hafia nie będzie musiała czekać na dziedzictwo. Chwiała Bogu, posag miałbym dla niej.
Oczy starego Manyi błyszczą. — Tak to tak, ludzie dużo mówią o tej Ameryce, że tam pieniądze można zbierać na ulicy.
— No, tak łatwo nie jest z tymi pieniędzmi — odpowiada Hordubal zachmurzony. — A potem jeszcze kłopot z nimi; trzymasz je w domu, ukradną ci je, oddasz je do banku, ukradną tak samo. Już lepsze byłoby gospodarstwo.
— Święta prawda — przyświadcza stary Manya.
— Rozglądam się tutaj — mówi Hordubal z wielkim zastanowieniem. — Grunt tutejszy nie używi zbyt wielu ludzi. Same moczary i błota. Myślę, że tutaj gospodarz musiałby mieć parę dziesiątków morgów takiego stepu, gdyby miał się z ziemi utrzymać.
— Prawda, owszem — ostrożnie, półgębkiem przyświadcza stary. — U nas ciężko bywa dzielić gospodarstwo. Nasz najstarszy, niby Michał, ma odziedziczyć gazdostwo, a ci inni mają dostać spłaty.
— Ile? — zapytał Juraj prosto z mostu.
Stary Manya, zaskoczony pytaniem, zaczął mrugać pośpiesznie. Ej, ty, tak ci pilno, że nie dasz człowiekowi zastanowić się? — Trzy tysiączki — mruczał, zezując gniewnie na Szczepana.
Hordubal zliczył to sobie na poczekaniu. — Trzy razy