Przejdź do zawartości

Strona:Hordubal.pdf/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Powiedz matce, Hafio, że jadę do miasta. Wrócę dopiero wieczorem, dali Bóg.
Niech krowy ryczą z głodu, niech konie tłuką kopytami, niech świnie chrząkają, a prosięta kwiczą. Polana musi przestać dąsać się, jest przecie gospodynią. Pójdzie i opatrzy bydlątka. Bo czyż można gniewać się na twory boże?
Wałach kiwa głową, a ogierek zadziera łeb do góry. I Szczepan zadziera głowę tak samo. Trzylatka zaprzęgał z klaczką, że dobrze do siebie pasują. Heta, heta, czemu gryziesz wałacha, ty, złodzieju? E, wyjdzie Polana z komory, aby nakarmić zwierzęta, gdy mnie nie ma w domu, i uspokoi się. Miasto tuż. Widzisz, i powoli dojedziesz do niego.
Najpierw do adwokata, że tak i tak, panie wielmożny, chciałbym zrobić testament. Człek nie wie nigdy dnia i godziny. Więc taki testament. Mam żonę, Polana jej na imię. Wypada, żeby żona dziedziczyła po mężu.
— A cóż jej zapisujecie, panie Hordubalu? Zagrodę, pieniądze, papiery cenne?
Hordubal nieufnie spogląda na adwokata. — A ty na co chcesz wiedzieć takie rzeczy? Napisz tylko: wszystko, co mam.
— Więc napiszemy: wszelkie mienie, ruchome i nieruchome...
Hordubal przyświadcza skinieniem głowy. Tak, wielmożny panie, bardzo to dobrze powiedziane, że wszelkie mienie ruchome i nieruchome, za wszystką jej miłość i wierność małżeńską.
I podpis: w imię Ojca i Syna i Ducha świętego. Hordubal waha się jeszcze.
— I co, wielmożny panie, można znowu wyprowadzić się do Ameryki?
— Ale gdzie tam, panie Hordubalu, w Ameryce mają za dużo robotników, nikogo tam teraz nie wpuszczają. — — —
— Hm, więc tak. A czy nie ma tu w mieście jakiej factory?