Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

O, już teraz wiem, że płaczę i dlaczego płaczę. Wreszcie nie sam płaczę: Zosia łka nerwowo, Stachowi łzy drżą w głosie i słowa wymówić nie może. Czuję się otoczonym miłością, — żałują mię, współczują....
Ogarnia mię coraz większa rzewność; łkanie przechodzi w cichy, serdeczny płacz i zaczynam zawodzić, jak małe dziecko, któremu się krzywda dzieje. Rozczulam się nad sobą samym; jakaś cicha, spokojna żałość napełnia mi serce.
— Smutno... strasznie... strasznie mi smutno. Ja taki biedny... wynędzniały...nie mam już matki... nikogo... sam, jak palec... i oto umieram jak nędzarz, opuszczony, nieszczęśliwy... mamo, mamo!
Popłakuję sobie z cicha. Już nie ja, ale cała dusza mi płacze. Nie myślę o śmierci, o Zosi, o Stachu, — o niczem. Siebie mi tylko żal. Kurczę się i zwijam w maleńki kłębuszek na łóżku, bo mi się zdaje, że im mniejszym będę, tem bardziej mam prawo się żałować.
— Jestem taki mały, taki malutki, taki biedny i nędzny, jak dzieciątko małe,