Przejdź do zawartości

Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To dlatego, że mam medal wojskowy i krzyż Legji... z żołnierzy i podoficerów ja jeden w całym pułku mam Legję, dlatego grają... muszą...
— A te sznurki na ramieniu, nic mi o nich nie mówiłeś, to też odznaki?
— To dekoracje sztandaru pułkowego... to, nasz pułk najlepszy, morowy...
— Ale nie męcz się teraz, Sewuś, jeszcze przecież mi opowiesz, będziemy razem, to wtedy wszystko... przecież ja nic nie wiem...
— Co tu wiedzieć — syknął Witan, usiłując się poruszyć na noszach — te dwa kikuty...
— Sewuś! — przerwała Helena błagalnie — nie mów tak kochany!
Na dworcu postawiono nosze z rannym w poczekalni pierwszej klasy. Seweryn patrzał na oddawna niewidziany tłum z dziecięcem zaciekawieniem. Kobiety w jasnych kostjumach, wytworni panowie, żołnierze rekonwalescenci z śnieżno-białemi bandażami wokół głowy, lub najczęściej jednej ręki, ściągali uwagę leżącego bezwładnie kaleki. Pierwszy raz od przyjazdu Heleny Seweryn spojrzał na nią baczniej i jakoś zgoła inaczej niż dotychczas. Pytającej mowie jego oczu odpowiedziały czyste, ciepłe promienie jej spojrzeń, otulających go troskliwie i miłośnie. Uspokoił się.
Z rojącego się tłumu co chwila wypadały na piersi Seweryna czyjeś wyokrąglone oczy, liczyły z podziwem gwiazdy i palmy na wstędze krzyża wojskowego, dotknęły medalu i czerwieni wstążki Legji Honorowej, zaglądały w pusty rękaw i nogawicę, zasiadając wreszcie na dłużej w bruzdach wychudłej twarzy, albo