Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

siebie suchy kaszel Klemensa, nawiedzało ją jedno i to samo złudzenie, że oto dąży ciągle do jakiejś niewyobrażonej w treści chwili. Nie ośmielała się przecież zapytać siebie nigdy o miejsce owej chwili we wszechczasie, co zaś do jej treści, to widziała ją jako doskonały obraz: Seweryna nagiego w kształcie zupełnym nie kalekim i w ruchu doskonałego podkreślenia i uwidocznienia wszystkich mięśni. Owo złudzenie, aczkolwiek zazwyczaj zupełnie przepadało w śnie późniejszym, nadrannym, zachowywało jednakże w ciągu dnia jakiś osobliwy pośpiech w pracy, mowie i myśleniu, potrzebę przynaglania życia bezwiednie podpowiadała Sewerynowi, który, przeciwnie, każdą swoją czynność z umysłu przewlekał i rozdrabniał, aby odwlec czas codziennych świtów i zmierzchów. W miarę przyzwyczajania się Seweryna do Klemensa, ona coraz bardziej nieufnie odnosiła się do Grudowskiego. Zdawało się jej, że to on obciąża jej kochanka do ziemi, czyniąc go bardziej kalekim. Tem niemniej stanowili we troje figurę geometryczną, doskonale skomponowaną, zamkniętą w bycie swoim. Zamierający powoli suchotnik, Klemens Grudowski, stanowił ową właśnie ścianę, zamykającą wylot dwojga znaczeń otwartych w prostokąt.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Lipiec był tego roku wyjątkowo upalny. Z kamiennych płyt chodników, ze ścian domów zionął w ludzi skwarny, osłabiający oddech. Wyrudziałe dachy kamienic, zdawały się kurczyć od żaru słonecznego. Drzewa miejskie niestrachliwe, do wszystkiego na-