Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niższych lecz sędziwszych i godniejszych. Pokój był frontowy. Prowadziły do niego schody prawie że marmurowe, bo „pod marmur talentem i farbą przez szablon malarza pokojowego i znaków“ zrobione. W gruncie rzeczy schody były ze swojskiego piaskowca wcale szerokie i czyste. Wchodziło się na nie z bramy na prawo. Według obliczeń syna stróża, dziewięcioletniego Józka, stopni było w sumie sto dwanaście, oczywiście nie licząc dwóch zewnętrznych, prowadzących z bramy do drzwi głównych, wejściowych. Wczoraj właśnie Klemens, dźwigając dwie ciężkie skórzane walizy do swego nowego mieszkania, sprawdził obliczenia Józka, zdaje się poto, by przed drzwiami, do maleńkiego przedpokoju westchnąć, odsapnąć i zauważyć:
— Psiakrew! trochę wysoko!
Przedpokój — właściwie współprzedpokój, był miejscem pierwszego odpoczynku, gdzie zziajani mieszkańcy kawalerskich pomieszczeń, szukając kluczami otworów w zamkach, odsapywali i oddychali, zazwyczaj bardzo głośno.
Westchnienia do Boga, odsyłanie do wszystkich, czasem do stu, czasem tylko do jednego z djabłów, jako wyrazy ulgi, znaczyły dla sąsiadów, czyli współwłaścicieli przedpokoju to samo, co oznajmienie: „Przyszłam!“ — „Przyszedłem!“ — „Jestem w domu!“
Przedpokój, oddzielony od klatki schodowej drzwiami, pomalowanemi najtańszym i pono najpraktyczniejszym kolorem bronzowym, miał kształt wachlarza zupełnie otwartego. W pośrodku, czyli w miejscu