Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z braku pożywienia gdzieś się bliżej lądu przeniosły, furkocącemi stadami krążyły po nadbrzeżnych pażycach. Powietrze ożywiało się, niebo weselało...
Zabiły żywo serca rybaków, gdy pokazały się srebrne, półtora funtowe mielnice, zwiastujące pojawienie się łososi. Coraz więcej rybaków porzucało szproty, sposobiając się do ciągnięcia laskornu na strądzie. W wiosce był ruch, przewożono krowami baty łososiowe z zatoki nad morze. Przy wozach szli rybacy, nawet dzieci małe popychały łodzie, starając się tak pomagać, bo w maszoperji łososiowej i one mogły pracować i coś zarobić. Przy strądzie pojawiły się „ogródki morskie“ — nety, zastawiane na mielnice. Znowu czarne łodzie tańczyły na falach, znowu huczały młoty, wbijające w dno grube bukowe pale.
Aż wreszcie pierwszy stary Paweł dostał łososia — wielką, trzydziestopięciofuntową sztukę! Cała wieś mu zazdrościła, a sława jego natychmiast obiegła cały półwysep, on zaś z dumą pokazywał ciekawym śliczną tłustą rybę, srebrną, o czarnym połyskującym grzbiecie.
Wtedy już maszoperje łososiowe nie wytrzymały i wyruszyły z laskornami na strąd.
Był to wielki dzień.
Lądowy człowiek powiedziałby:
— Dzień był piękny, jak podbity niebieską kitajką kontusz ze srebrnej lamy. Słońce było „brillant”. I ciepełko słoneczne było miłe. Perłowe obłoczki na niebie friwolne. Zefirek dął. Na plaży już bawiły się dzieci-koboldy, jak rybacy mówią — maluścy ludzie, zaplątający krowom w warkocze kosmyki w ogonach...
— Doch nei! — mówił ktoś. — Maluśkich ludzi niema!
— Nei? A u Augusta Muży podsypali krowom wieczorem piasku, a na drugi dzień krowy miały za-

269