Ściska dłoń, coby chciała umniejszyć mu męki,
I paziowi ponuro wyśmiechnął swe dzięki.[1]
Paź nic sercem nie czuje, nie widzi oczyma,
Prócz oczu, co choć zaszły mrokami ciężkiemi,
Jeszcze świecą mu światłem jedynem na ziemi.
Nieprzyjaciel nadbiega goniący od rana:
Póki Lary nie schwycą, niczem ich wygrana.
Lara na nich ze wzgardą spokojną pogląda,
Co na surowość swojej doli nie narzeka,
Wprost z żywej nienawiści do śmierci ucieka.[2]
Oton z konia zeskoczył, pogląda na wroga,
Jak się ma rana? Lara nic nie odpowiada,
Jak na twarz nieznajomą zimne oko pada.
Przemówił do Kaleda — przerywać nie śmieją,
Wyraźnie słyszą słowa, słów nie rozumieją.
Do której dziwną pamięć wiązał w swej rozmowie.[3]
Rozmawiają — lecz o czem? tylko Kaled umiał
Zgadnąć — i słów znaczenie sam jeden rozumiał.
Kaled mu odpowiada, Lara ciągnie daléj,
Oni zdają się, swoją przeszłością zajęci,
W połowie teraźniejszość gubić w niepamięci,
Między siebie podzielać jakiś los oddzielny,
Za któryby nie przejrzał żaden wzrok śmiertelny.