Już ich dościga, — ich nadzieja cała:
Przystań ukryta, albo stroma skała...
Czas już wyboru czynić nie dozwala,
Ku stromej skale, nim wróg zdoła natrzeć.
Z jej szczytu jeszcze raz na świat popatrzeć,
Potem się poddać, lub, broniąc się, zginąć!
Lecz wprzódy dzikim kazali odpłynąć,
Lecz Chrystjan nie chce darmo ofiar mnożyć
Cóż wreszcie łuki pomogą i włócznie
Wśród takiej walki, jak się tu rozpocznie?
Stali na skały urwisku wysokiem,
Z nabitą bronią i z posępnem okiem,
Każdy spotkania ostatniego czeka.
Tu żadnej niema nadziei zwycięstwa,
Ni żądza sławy dodaje im męstwa, —
Nie doda hartu w przedskonania chwili.
A ci trzej stali, jak tych trzystu stało,
Co Termopile świętą krwią zbroczyli...
Lecz jakże inna była tamtych sprawa!
Przekaże części, lub sromocie wiecznéj!
Tych nie nagrodzi tysiącletnia sława,
Ni ocalona od wroga ojczyzna
Z uśmiechem szczęścia wielkimi ich wyzna!
Ni im bohater zgonu pozazdrości,
Ni łzą narodu oczy zajaśnieją,
Ich grób swą rosą opromieniać co dnia;
Jakkolwiek mężnie swoją krew przeleją,
Czują to, wiedzą, jednak się nie chwieją;