Przejdź do zawartości

Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

robiły w nim wstręt do ludzi, których działanie polega jedynie na słowach. Miał ochotę powiedzieć: — Nie zwracaj na mnie najmniejszej uwagi, wszystko to humbug; co będzie, to będzie i na tem koniec.
Wtem zapytała ze spokojem:
— Czy mam powiedzieć tatusiowi, czy nie?
Miał ochotę odpowiedzieć „nie“, ale nie mógł. Najprostsza droga była może przecież najlepsza. W tym wypadku trzebaby zachować tajemnicę przez całe życie. Ukryć coś na zawsze jest prawie że niemożliwością. Prędzej, czy później prawda wyjdzie na jaw. Lekarz wziął jednak górę nad filozofem, rzekł więc:
— Niema się z czem śpieszyć, Nolli, czas na to za dwa miesiące. Potem możesz mu powiedzieć, albo ja z nim pomówię.
Potrząsnęła przecząco głową:
— Nie; jeżeli musi tak być, zrobię to sama.
Położył dłoń na ręce Nolli, zawieszonej na jego ramieniu i uścisnął ją mocno.
— Co mam robić do tego czasu? — zapytała.
— Odpocznij przez tydzień gruntownie, a potem wróć do pracy.
Noel milczała przez chwilę, potem rzekła:
— Dobrze, zrobię tak.
Nie mówili więcej na ten temat. Jerzy starał się opowiadać o swych szpitalnych doświadczeniach, o fenomenie, jakim jest brytyjski żołnierz. Tuż przed powrotem do domu rzeki jej tylko:
— Widzisz, Nolli, jeżeli się sama nie będziesz wstydziła, nikt inny nie będzie się wstydził za ciebie. Jeżeli posypiesz głowę popiołem, to bliźni chętnie uczynią to samo; na tem polega ich litość.
Spotkał się znów ze spojrzeniem jasnych, zamyślonych oczu. Pożegnał ją z myślą: — Biedne opuszczone dziecko.