Przejdź do zawartości

Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdzie co rano układała kwiaty. Przyglądał się jej przez chwilę, jak odłączała pnące róże od bratków i bławatki od ogrodowego groszku, zanim rzekł:
— Mam wielkie zmartwienie, Thirzo. Nolli przyszła do mnie wczoraj wieczorem. Wyobraź sobie! Chcą się pobrać — ci młodzi!
Thirza, która umiała brać życie takiem, jakiem było, nie okazała zbytniego wzruszenia. Policzki jej tylko zabarwiły się żywszym rumieńcem i oczy bardziej się zaokrągliły. Wzięła do ręki gałązkę rezedy i rzekła ze spokojem:
— Co mówisz, mój drogi?
— Pomyśl Thirzo — to dziecko! Mój Boże, przecież to dopiero rok, czy dwa lata temu, jak siadała mi na kolanach i muskała mnie po twarzy włosami.
Thirza nie przerywała układania kwiatów.
— Noel jest starsza, niż przypuszczasz, Edwardzie. Jest nad wiek dojrzała. A prawdziwe małżeńskie życie zaczęłoby się dla nich dopiero później — o ileby się wogóle zaczęło.
Pierson był nieomal przerażony. Słowa bratowej były w jego pojęciu wprost karygodnie lekkomyślne.
— Ale, ale — wyjąkał, — sam związek, Thirzo! Któż może wiedzieć, co się stanie, nim oni się znów zejdą!
Spojrzała na jego rozedrganą twarz i rzekła łagodnie:
— Rozumiem, Edwardzie; obawiam się jednak, że w obecnych czasach Noel mogłaby zrobić coś nieobliczalnego, jeżeli im nie dasz pozwolenia. Mówiłam ci już raz, że jest czasem zupełnie szalona.
— Noel będzie mi posłuszna.
— Nie wiem! Jest teraz takie mnóstwo wojennych małżeństw.
Pierson odwrócił się.
— Według mnie te małżeństwa są okropne. Czemże