Przejdź do zawartości

Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie miał odwagi obejrzeć się za siebie, by zobaczyć, czy odprowadza go spojrzeniem, ale pomyślał: — Z nadzieją, czy bez nadziei będę o nią walczył do ostatniej kropli krwi.
W mrocznym pokoju, chronionym przed wieczornem słońcem, Pierson siedział na kanapie, czytając gazetę. Widok tej postaci w mundurze wytrącił Forta nieco z równowagi; nie był przygotowany na tę zmianę. Szczupła twarz, teraz gładko ogolona, z głęboko osadzonemi oczyma i mocno zaciśniętemi wargami, zdawała się obecnie, mimo bronzowego munduru, jeszcze bardziej uduchowiona, niż dawniej. Poczuł nagle, że jego szanse są w istocie bardzo słabe. Zaczął więc z miejsca, bez wstępów:
— Przyszedłem, sir, by pana prosić o pozwolenie zaślubienia Noel, o ile zechce mnie przyjąć.
Myślał zawsze, że Pierson ma twarz łagodną; w tej chwili jednak nie było nic łagodnego w jego rysach.
— A zatem pan wiedział, że tu jestem, kapitanie Fort?
— Widziałem Noel w ogrodzie. Nie mówiłem z nią o tem naturalnie ani słowa. Powiedziała mi jednak, że pan pojutrze wyjeżdża do Egiptu, więc nie będę miał innej sposobności.
— Przykro mi bardzo, że pan przyszedł. Nie moją rzeczą jest wydawać tu sąd, ale nie przypuszczam, by pan mógł uszczęśliwić Noel.
— Czy mogę zapytać dlaczego, sir?
— Kapitanie Fort; nie solidaryzuję się w tych sprawach z sądem świata; skoro pan się pyta, odpowiem panu szczerze. Moja kuzynka Leila ma do pana prawo. To jej powinien się pan oświadczyć.
— Oświadczyłem się jej; nie przyjęła mnie.
— Wiem. Nie odmówiłaby panu po raz drugi, gdyby pan pojechał za nią.