Przejdź do zawartości

Strona:Karol Brzozowski – Poezye 1899.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
11
POEZYE

Nagle pierzchnęła zaduma ta błoga:
Z pod stopy mojéj głaz jeden ucieka!
Dębem mi włosy postawiła trwoga,
I pot śmiertelny na czoło mi ścieka.

Za gałąź sosny pochwyciłem kruchéj,
I życiem całém przypiąłem się do niéj!
W przepaść mnie, zda się, ciągną czarne duchy
Ściskiem lodowéj opasawszy dłoni.

A tam pode mną parowy się garło
Bezdenne z hukiem i gromem rozwarło;
Głaz potrącony tysiąc porwał głazów,
Bił po granitach — i grzmiały od razów.

Zda się w kamienie wstąpiły szatany
I pędzą młyńcem w poskokach szalonych;
Z trzaskiem się zwalił dąb pogruchotany,
Z krzykiem się stado rwie orłów spłoszonych.

Z jakiém uczuciem jam bluszczów się chwytał!
I gdy znów pewny stanąłem na ziemi,
Z jakiém jam sercem blask słońca powitał,
I kwiatek drobny z oczami modremi!

I wszystko stało przede mną piękniejsze!
Zda się, że piłem i powietrze lżejsze;
Nigdy skowronek tak dźwięcznéj piosenki
Nie grał, — las cudnéj tak nie miał sukienki!

Nie mów: śmierć piękna — bo to świętokradztwo,
Wtedy ma tylko anioła oblicze,
Kiedy nią bronisz, zdobywasz bogactwo
Droższe niżeli żywota słodycze!



Długo w dół szedłem, powojów uplotu,
Nikłych się krzewin chwytając warkoczy,
Słuchając kaskad dalekich łoskotu,
Szumu, gdy w gęstwy spłoszony zwierz skoczy.

Nieraz stanąłem i serce mi drżało,
Wzrok nieruchomy na gęstwie zawisnął:
Czy duch król puszczy swą brodą wspaniałą
Z pod buków płaszcza ciemnego zabłysnął?