Przejdź do zawartości

Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

torturach, iż rozbójnikiem niepokojącym miasto jest w istocie Angulimala, który wcale nie zmarł w więzieniu, ale uciekł. Potwierdził również plan zamachu na gaj Kryszny. Król oburzony tem, że Satagira pozwolił wymknąć się straszliwemu zbójcy i oszukał go fałszywą głową, zatkniętą nad bramą, a wraz z nim całe państwo, zagroził mu, nie słuchając obrony ni wyjaśnień, że odczuje dotkliwie niełaskę królewską, jeśli w ciągu trzech dni nie pochwyci Angulimali, jak się tego domagają wszyscy mieszkańcy Kosambi.
Skończywszy opowiadanie, Satagira rzucił się z płaczem ponownie na ławę, wyrywał sobie włosy i zachowywał się, jak szaleniec.
— Nie oddawaj się rozpaczy, mężu mój! — powiedziałam spokojnie. — Usłuchaj mojej rady, a jeśli wedle niej postąpisz, nie za trzy dni, ale dziś jeszcze, odzyskasz łaskę królewską, co więcej, staniesz się bliższym jeszcze niźli przedtem monarsze, który obsypie cię zaszczytami.
Satagira usiadł i spojrzał na mnie zdziwiony, jakbym była nieziemskiem jakiemś zjawiskiem.
— Jakaż to rada twoja? — spytał.
— Wróć zaraz do króla i namów go, by udał się dziś wieczór do sinsapowego lasku pod miastem, gdzie stoi świątynia Kryszny. Niech stanie wobec Budy i spyta co czynić, a o resztę nie troszczcie się obaj.
— Rozsądna z ciebie niewiasta! — przyznał Satagira. — Radzisz dobrze, a chociaż nie spodziewam się takich jak mówisz skutków, to jednak spróbuję. Ten asceta jest pono najmędrszą wśród ludzi istotą.
— Zaręczam ci honorem, — powiedziałam — że skutki będą jak najlepsze.