Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

śmy na murawę przeniosły się z rozmowami naszemi i ćwiczeniami nabożnemi, rozeszła się smutna wieść, że mistrz nasz święty sposobi się do wędrówki w okolice wschodnie. Nie mogłyśmy sobie rościć prawa, by nazawsze pozostał w Kosambi, wiedziałyśmy, że jest wielkim nierozsądkiem użalać się na coś, co nastąpić musi, a ponadto okazując smutek, stałybyśmy się niegodnemi naszego nauczyciela.
To też pewnego dnia wieczorem udałyśmy się spokojne i zrezygnowane do świątyni Kryszny w celu wysłuchania po raz ostatni przed odejściem słów mistrza, oraz w celu pożegnania się z nim.
Stojąc na stopniach, mówił o przemijaniu wszystkiego co powstało i rozkładzie wszystkiego co złożone jest z części, o znikomości wszelkich zjawisk i bez istotności wszelkich kształtów i form. Wykazał nam on, że nigdzie w tym, czy innym świecie, gdziekolwiek pleni się żądza bytu, niema pośród przestrzeni i czasu trwałego schronienia i wówczas to wyrzekł owe słowa, które słusznie nazwałeś światoburczemi, a których słuszność stwierdzamy naocznie, spoglądając teraz wokół siebie:

W krainy sięga blask życia, których nie znamy,
Lecz wiedzcie, przeminie wszystko, nawet świat Bramy.

Jeden z uczniów zawiadomił nas, że po wykładzie ma się każda z nas udać zosobna do mistrza w celu pożegnania się z nim i otrzymania pewnej sentencji pożegnalnej dla rozmyślania i kontemplacji, gdy jego nie stanie. Byłam jedną z najmłodszych i usuwałam się rozmyślnie na bok, to też udało mi się być ostatnią. Nie chciałam dopuścić, by po mnie któraś miała mówić z mistrzem i zdawało mi się, że uzyskam rozmowę dłuższą, gdy żadna już nie będzie czekała swojej kolei.