Przejdź do zawartości

Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dar ofiarny, bowiem choćbyś najął stu żołnierzy dla ochrony podczas podróży przez lasy, to nie będą ci oni taką pomocą przeciw rozbójnikom, jak protekcja tego oto świętego.
— Drogi panie, — odparłem — kurhan ten jest całkiem świeży i jeśli leży w nim Vajasrawa, to jest to niewątpliwie znany rozbójnik, nie zaś żaden święty.
Kupiec potwierdził spokojnem skinieniem.
— Tak... oczywiście — rzekł — to ten sam mąż. Widziałem jak go nawleczono na pal w tem miejscu. Głowa jego sterczy jeszcze na murach miasta. Wycierpiawszy karę naznaczoną przez władzę, oczyszczony został z grzechów i wstąpił czysty w niebiosy, duch zaś jego chroni teraz podróżnych przed rozbójnikami. Powiadają, że już nawet czasu swego przebywania pośród bandy odznaczał się wielką uczonością i za życia był już niemal świętym. Umiał na pamięć ustępy z świętych Wed... Tak powiadają ludzie...
— W istocie prawdę mówią! — rzekłem — Znałem go bardzo dobrze i nie przesadzę, twierdząc, iż był moim przyjacielem.
Na te słowa kupiec spojrzał na mnie z niejakiem przerażeniem, ja zaś dodałem:
— Popadłem w niewolę bandy Angulimali podczas podróży i wówczas to Vajasrawa ocalił mi dwukrotnie życie.
Spojrzenie kupca zabłysło podziwem oraz zazdrością i rzekł:
— Winieneś się tedy zaprawdę uważać za szczęśliwego. Gdybym się jak ty cieszył względami takiego męża, zostałbym niebawem najbogatszym człowiekiem w Kosambi. Bądź zdrów, o zazdrości godny, i niech ci się dobrze powodzi.