Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Dobrodziej mimo woli.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

warunków, która to umiejętność nie byłaby wcale sztuką, gdyby indywidjum niezamożne samo z siebie, a z jakichkolwiek przyczyn pracy zarobkowej pozbawione, mogło choćby przez czas najkrótszy wytrwać mężnie bez dachu nad głową, bez jadła, bez napoju i bez... listka figowego. Lecz osobników tak wytrwałych niema między nami; jesteśmy narodem sybarytów; każdy chce jadać w dzień i sypiać pod dachem, który z roku na rok bywa droższy. Dlatego przystosowanie się jest dla nas arcy-sztuką.
Prawdopodobnie dla wypróbowania sił swoich w tym kierunku, sądząc nawet, iż obiera jak najlepszą drogę, zaraz po katastrofie rodzina Gwozdków przeniosła się do dwóch pokoików, z których jeden był zupełnie ciemny, drugi zaś bezsłoneczny — z kuchnią, wielkości średniej folwarcznej „szafarni“, oraz wilgotną sionką, zwaną przedpokojem. Pani Gwozdkowa zdobyła parę lekcji muzyki, pan zaś, bogaty w mnóstwo obietnic protektorów wpływowych, czekał cierpliwie zmiany losu.
Czas jednak upływał i, jeśli się co zmieniło, to tylko na gorsze. Uczenice rozjechały się, pianino poszło tam, gdzie idą skromne biżuterje, futra i wszelka lepsza odzież, a gdy tego zabraknie warsztat pracy biedaków — maszyna do szycia lub fortepjan. Ile już nigdy nie powraca — nikt dotąd nie podjął statystyki. Liczba jest ogromna. Obciąża ona wiele sumień.
— A wiesz? — mówiła znowu kiedyś Mania, skacząc z psem na wyścigi — był