Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pomniała go nakręcić i dlatego stanął. Ale na zegarze w kuchni jest czwarta, więc widocznie końca świata nie będzie. Podwieczorek stoi na stole i mama prosiła, żebyśmy przyszli.
Odetchnęliśmy wszyscy z ulgą i spojrzeliśmy na siebie przyjaźnie, dopiero teraz orjentując się, jak byliśmy bardzo przerażeni. Końca świata nie będzie! Przed nami był świat, przed nami było życie z całą swoją tajemniczością osłoniętą latami przyszłości.
— Już nigdy nie uwierzę w to, o czem będą pisały gazety, — zawołał Dan, nabierając odrazu humoru.
— A ja wam mówiłam, że więcej trzeba wierzyć Biblji, niż gazetom, — triumfowała Celinka.
Sara Ray, Piotrek i Historynka poszli do domu, my zaś zasiedliśmy do podwieczorku, mając zresztą wilcze apetyty. Później gdyśmy się nagórze ubierali, aby pójść do szkoły niedzielnej, humory nasze tak się poprawiły, że ciotka Janet aż dwa razy wychodziła do sieni, wołając surowo: „Dzieci, czyście zapomnieli, że to dzisiaj jest niedziela?“
— Nie uważacie, jak cudownie jest, że będziemy jeszcze bardzo długo żyli na świecie? — zapytał nas Feliks, gdyśmy schodzili po zboczu pagórka.
— Tak i na szczęście Fela i Historynka znowu ze sobą rozmawiają, — radowała się Celinka.
— I Fela pierwsza przemówiła, — dorzuciłem.
— Tak, ale tylko dzięki temu, że miał być koniec świata, — westchnęła Celinka. — Żałuję teraz, że tak lekkomyślnie pozbyłam się mojego cudownego dzbanka z niezapominajkami.
— A ja żałuję, że tak prędko zdecydowałem się zostać Prezbiterjaninem, — mruknął Piotrek.