Przejdź do zawartości

Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/351

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXXI
NA KRAWĘDZI ŚWIATŁA I MROKU

Świętowaliśmy uroczyście ów listopadowy dzień, kiedy Piotrek mógł już wziąć udział w pikniku naszym urządzonym w sadzie. Sara Ray też się jakoś do nas wymknęła, a radość jej, że jest znowu z nami, była chwilami aż śmieszna. Obydwie z Celinką trzymały się w objęciach i płakały, jakby rozłąka ich trwała conajmniej kilka lat.
Mieliśmy cudowną pogodę, jakby specjalnie zamówioną na nasz piknik. W listopadzie było tak ciepło, jak w maju. Powietrze było łagodne i spokojne, tylko pasemka bladej, prawie niewidocznej mgły wisiały nad doliną i nad ogołoconemi z liści drzewami, rosnącemi na pagórkach. Nagie pola tonęły w blasku słońca, a niebo było jasnobłękitne. Na jabłoniach zostały jeszcze liście, chociaż pożółkłe, a trawa uśmiechała się swą zielenią, pomimo przymrozków, jakie nawiedzały nas już wieczorami. Wiatr ze słodyczą szemrał w gałęziach, i przypominał nam upojne brzęczenie pszczół, uganiających się w maju nad rozkwitłem kwieciem jabłoni.
— Zupełnie, jakby była wiosna, nieprawdaż? — szepnęła Fela.
Historynka potrząsnęła przecząco głową.
— Nie, niezupełnie. Wygląda, jak wiosna, ale wiosny niema. Wygląda tak, jakby wszystko odpoczywało, jakby