Przejdź do zawartości

Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wyobraź sobie, że przez cały czas opowiadał mi o swojej żonie.
— Może taki jest sposób jego adoracji, — odparła Helena. — Mężczyźni mają rozmaite metody. Ale nie zapomnij o swem przyrzeczeniu, Rozaljo.
— Nie mam potrzeby o niem pamiętać, — odparła Rozalja przyciszonym głosem. — Zapominasz, że jestem już starą panną. Tylko w twoich siostrzanych oczach jestem jeszcze ciągle młoda, kwitnąca i niebezpieczna. Pan Meredith jest wymarzonym typem na przyjaciela, ale ręczę ci, że z chwilą gdy znajdzie się na plebanji, zupełnie o nas zapomni.
— Nie mam nic przeciwko waszej przyjaźni, — uśmiechnęła się znowu Helena, — ale poza przyjaźnią nic więcej być nie może, pamiętaj. Jestem dziwnie podejrzliwa, jeżeli idzie o wdowców. Oni na przyjaźni się nie znają, nie są tak bardzo romantyczni. Nie wiem dlaczego tego pastora wszyscy uważają za człowieka nieśmiałego? Przyznam, że jest roztargniony, bo zapomniał się ze mną pożegnać, tak był wpatrzony w ciebie. Ale tak jest mało teraz mężczyzn z którymi można poważnie pomówić, że byłam niezwykle zadowolona dzisiejszego wieczoru. chciałabym poznać go bliżej. Ale ostrzegam cię, Rozaljo, żebyś się przypadkiem nie zakochała.
Rozalja przyzwyczajona była do podobnych ostrzeżeń swej siostry nawet w wypadkach, jeżeli chodziło o mężczyzn w wieku lat osiemdziesięciu. Nic więc dziwnego, że dotychczas te ostrzeżenia