Przejdź do zawartości

Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z plebanji. Wobec ludzi stała twardo na stanowisku, lecz znalazłszy się sam na sam z Anią pozwoliła sobie na wyrażenie swego świętego oburzenia.
— Wyobraź sobie, moja Aniu, że urządzili znów koncert na cmentarzu w zeszły czwartek wieczorem podczas kościelnego zebrania metodystów. Rozsiedli się na grobie Eljasza Pollocka i śpiewali dobrą godzinę. Z początku śpiewali pieśni kościelne, lecz zakończyli jakąś skoczną piosenką akurat w chwili, gdy diakon Baxter rozpoczynał nabożeństwo.
— Byłam tam tego wieczoru, — wtrąciła Zuzanna, — nie chciałam nic wspominać o tem, pani doktorowo, lecz przykro mi było, że dzieciaki wybrały właśnie ten wieczór. Krew krzepła w żyłach, gdy się słyszało, jak śpiewali skoczne piosenki, profanując pamięć umarłych.
— A co Zuzanna robiła na kościelnem zebraniu metodystów? — zapytała Kornel ja z przekąsem.
— Nie wiedziałam, że ma się odbyć zebranie, — odparła z niechęcią Zuzanna. — Najbardziej zdenerwowałam się, gdy pani diakonowa Baxter po wyjściu zwróciła się do mnie z oburzeniem, że dzieci pana Mereditha już za wiele sobie pozwalają.
— Prawdopodobnie niejeden z nieboszczyków lubił za życia skoczne piosenki, Zuzanno. Może miło mu było usłyszeć je teraz po śmierci, — zauważył Gilbert.
Panna Kornelja spojrzała na doktora wzrokiem pełnym nagany i postanowiła przy pierwszej okazji zgromić go za te słowa. Takie zdania mogą