Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— „Moja droga, czyż mam jakieś zarodki? — zawołała Irena z oburzeniem. Wiedziałam, że kpi ze mnie i że w gruncie rzeczy wszystko się w niej gotuje, ale nazewnątrz ani cienia złości. Zaczęłam się już nawet zastanawiać, czy nie posądzam fałszywie Ireny.
„Potem zaczęła podrzucać Jasia w górę. Morgan twierdzi, że najbardziej niewskazaną rzeczą jest podrzucanie dziecka. Nigdy nie pozwalam, aby Jasia w górę podrzucano. Lecz Irena podrzucała go i temu wstrętnemu bachorowi widocznie to się podobało. Uśmiechnął się po raz pierwszy. Skończył już cztery miesiące, a nigdy dotychczas jeszcze się nie uśmiechał. Nawet mama i Zuzanna nie mogły wywołać uśmiechu na jego twarzyczce. A teraz smarkacz śmieje się, bo go Irena Howard w górę podrzuca! I mówić o wdzięczności!
„Muszę przyznać, że wskutek uśmiechu zaszła w nim ogromna zmiana. Dwa maleńkie dołeczki na policzkach pogłębiły się, a ciemne oczka poczęły błyszczeć rozradowaniem. W każdym razie Irena nie wywołała tego w uczciwy sposób, pomyślałam. Udawałam, że jestem zajęta szyciem i nie zwracam zupełnie na nią uwagi, Irena zaś wkrótce zmęczyła się tem podrzucaniem i położyła Jasia zpowrotem do kołyski. Smarkacz niezadowolony był z tego, że zabawa się przerwała, począł płakać i był już rozkapryszony przez całe popołudnie, chociaż z chwilą, gdy Irena go ułożyła do kołyski, nic mu się przecież złego nie działo. Irena spojrzała na Jasia i zapytała: