Przejdź do zawartości

Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cert nie minął. Jakaż matka jest delikatna i subtelna!
— Muszę tu zostać i przetrwać do końca, — rzekła Rilla, zacierając skostniałe dłonie.
Reszta wieczoru wydała jej się snem. Ciało jej otoczone było ludźmi, lecz dusza pozostała samotna, torturowana bólem. Odegrała jednak z powagą swą rolę i wypowiedziała recytację bez zająknienia. Włożyła nawet na siebie śmieszny kostjum starej Irlandki i zastąpiła w jednej z komedyjek Maniusię Pryor. W tem wszystkiem jednak, co robiła nie dawała nic z siebie, w recytacjach nie było tego zapału i entuzjazmu. Gdy stała tak przed publicznością, widziała tylko jedną twarz — tę piękną twarz ciemnowłosego chłopca, siedzącego przy boku matki. Widziała tę samą twarz w okopach, widziała tysiące strasznych rzeczy, stojąc na estradzie sali koncertowej, pobladła, z przekrzywionym kwiatem jabłoni za uchem. Między jednym numerem i drugim biegała niespokojnie tam i zpowrotem po małej garderobie. Czyż ten koncert nigdy się nie skończy?
Skończył się wreszcie. Ola Kirk przybiegła i oznajmiła z radością, że w kasie było sto dolarów.
— To dobrze, — rzekła Rilla automatycznie. Potem uciekła od nich wszystkich — o, dzięki Bogu, że wreszcie uciekła — Władek oczekiwał ją przy drzwiach. Wsunął jej rękę pod ramię i w milczeniu wyszli na drogę. Żaby zawodziły swe pieśni, pola tonęły w srebrzystej mgle. Wiosenna noc była piękna i pełna czaru. Rilla czuła że piękno