Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wić dłużej Krzysia samego na dole i tak już przebywała na górze od pół godziny. Z rezygnacją zeszła nadół, niosąc Jasia na ręku i z westchnieniem usadowiła się wraz z nim na werandzie. Śmiesznem musiało się wydawać trzymanie na kolanach obcego wojennego dziecka, gdy najmilszy człowiek składał pożegnalną wizytę, ale nie było innej rady.
Jaś okazywał prawdziwe zadowolenie. Wystawił nagle maleńką nóżkę z pod kołderki i zaśmiał się głośno, co czynił bardzo rzadko. Z każdym dniem stawał się ładniejszem dzieckiem, złociste jego włosy zawijały się w loczki, a oczka błyszczały radośnie.
— Bardzo ładne maleństwo, nieprawdaż? — zauważył Krzyś.
— Owszem, zupełnie ładne, — odparła Rilla z goryczą, jakby chcąc położyć nacisk na to, że zachowanie Jasia było trochę gorsze od jego wyglądu. Jaś widocznie zorientował się, że w tej sytuacji był tylko intruzem i chciał udobruchać swą opiekunkę, bo w pewnej chwili spojrzał na Rillę, uśmiechnął się rozbrajająco i zaszczebiotał coś wesołym głosikiem.
Był to pierwszy jego występ pod tym względem. Rilla była tak zachwycona tym szczebiotem, że zapomniała zupełnie o gniewie. Przebaczyła mu w jednej chwili, darząc go gorącym pocałunkiem. Jaś, rozumiejąc, że wrócił do dawnych łask, przytulił się do Rilli i spokojnie zamknął oczki.
Krzysztof siedział w milczeniu, spoglądając na Rillę, na jej powiewną dziewczęcą sylwetkę, długie rzęsy, kształtne wargi i pięknie zakrojony podbró-