Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pan sądzi, że ja go dlatego uważam za coś gorszego. Staram się wszystko zrozumieć i strzegę się cokolwiek potępiać. W sumie, niech się pan zbytnio nie skarży; nie powiem, aby tego rodzaju smutki nie były przykre; wiem, ile można cierpieć z powodu rzeczy, których inniby nie zrozumieli. Ale przynajmniej dobrze pan umieścił swoje przywiązanie w osobie babki. Może ją pan wciąż widywać. A przytem to jest uczucie dozwolone, chcę powiedzieć uczucie odwzajemnione. Tak wiele jest uczuć, o których nie można by tego samego powiedzieć.
Chodził po pokoju wzdłuż i wszerz, oglądając jakiś przedmiot, to znów biorąc w rękę inny. Miałem wrażenie, że ma mi coś do powiedzenia i że nie wie w jakich słowach to uczynić.
— Mam tutaj inny tom Bergotte’a, przyniosę go panu, dodał i zadzwonił. Po chwili zjawił się groom.
— Proszę mi sprowadzić starszego kelnera. Jedynie on zdolny jest tutaj załatwić coś inteligentnie, rzekł pan de Charlus wyniośle.
— Pana Aimé, proszę jaśnie pana? spytał groom.
— Nie wiem jak mu na imię... ale tak, owszem, przypominam sobie, że go tu nazywano Aimé. Biegnij prędko, to pilne.
— Zaraz będzie tutaj, proszę jaśnie pana, właśniem go widział na dole, odparł groom, pragnąc robić wrażenie dobrze poinformowanego.
Upłynął jakiś czas. Groom wrócił.

251