Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jakieś wrażenie. Naprzykład jedna z owych „wspaniałych“ fotografji objaśni nam prawo perspektywy, ukaże nam jakąś katedrę, którą nawykliśmy oglądać pośród miasta, zdjętą przeciwnie ze specjalnego punktu, skąd się wyda trzydzieści razy wyższa od domów, tworząc ostrogę nad rzeką, od której jest w rzeczywistości odległa. Otóż, wysiłek Elstira aby nie pokazywać rzeczy takiemi jak wiedział że są, ale wedle owych optycznych złudzeń, tworzących naszą pierwotną wizję, doprowadził go właśnie do tego, aby uwydatnić pewne prawa perspektywy, bardziej uderzające wówczas, bo sztuka odsłoniła je pierwsza. Rzeka przez swoje zakręty, zatoka przez pozorne zbliżenie się raf, robiły wrażenie, jakby żłobiły pośród równiny lub pośród gór jezioro absolutnie zamknięte ze wszystkich stron. W obrazie malowanym w Balbec w skwarny dzień letni, zaułek morza, zamknięty w granitowych różowych murach, zdawał się nie być morzem, zaczynającem się aż dalej. Ciągłość oceanu przypominały jedynie mewy, które, wirując nad tem, co się widzowi zdawało kamieniem, wdechały przeciwnie wilgoć fali.
Inne prawa wyłaniały się z tego samego płótna, jak lilipuci wdzięk białych żagli, u stóp olbrzymich skał, na błękitnem zwierciadle morza, gdzie były niby uśpione motyle; i pewne kontrasty miedzy głębokością cieni a bladością światła. Te gry cieni, które fotografja również zbanalizowała, zainteresowały Elstira do tego stopnia, że dawniej lubował się

110