Przejdź do zawartości

Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chłopiec często tam z matką bywałem na mszy. W niedziele i święta nie łatwo przyszło znaleźć miejsce, albowiem ludność okolicznych ulic, osobliwie starsze jejmoście, miały szczególny pociąg do kaplicy Chełmianek i do kazań księdza kapelana. Prawda, że ów ksiądz kapelan Tańculski już zewnętrznym wyglądem sympatyczne sprawiał wrażenie. Niski, grubawy, mimo podeszłego już wieku, miał w wyprężonych ruchach i podniesionéj głowie coś żołnierskiego i stanowczego, a twarz jego okrągła, przyjemna i wesoła spoglądała śmiało naokół z pod szerokich skrzydeł niskiego kapelusza. Chodził odmierzonym krokiem, trzymając zwykle laskę jak karabin na plecach. Mogę ci go tak, zgodnie z prawdą, opisać, panie Ludwiku, ponieważ spotykałem go bardzo często idąc z kolegami na przechadzkę; znał nas wszystkich, bo z ojcem moim był od dawna w dobréj komitywie, i gdy nas spostrzegał nadchodzących, wołał już z daleka: „Jak się macie dziecioki!“ Pewnego razu, przypominam sobie dobrze, skreślił ojcu swoje spotkanie z zającem na drodze, w tych lakonicznych słowach: „on stanął, ja stanął; ja fignął, on fignął i poszedł.“ Mówił mi ktoś, że w młodych latach odbywał wojaczkę i późniéj dopiero został księdzem, a tem tłómaczono sobie ów pozór nieco wojskowy, ale powszechnem było przekonanie o jego szczeréj pobożności i nieraz widzieć go mogłeś tam na drodze ku Dębinie z otwartym brewiarzem w ręku. Głos miał Stentora i gdy prawił z ambony, niemal każde słowo odbijało się wyraźnie na ulicy. Słyszałem kilkakrotnie jego kazania, byłem za mały jeszcze, aby je ocenić, ale pamiętam, że kaznodzieja rzucał się w tę i ową stronę, ręce często podnosił do góry, od krzyku i natężenia miał twarz czerwoną i że pewnego razu wymkło mu się w zapale nazwać czarta przenajświętszym, ku wielkiemu przera-