Przejdź do zawartości

Strona:Maria Konopnicka - Szkice.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

najdująca w tej majowej pieśni własne marzenia, porywy, tęsknoty.
Ale i starzy, i najstarsi nawet dyszeli jej upajającą wonią tak, jakby się powrócili z dróg cierniowych życia na łąki i pola rodzinnej zagrody, gdzie im także serce kwitło i śpiewało niegdyś...
Oprócz tej idealnej sfery, która się stała tęczą szarości dni naszych, dziedziczy życie po Asnyku tysiąc form śpiewnych, z których każda ma porankową świeżość, świeżość leśną, polną.
Po Asnykowskiej strofie długo czekać będzie trzeba, nim ją kto w lotności prześcignie. Subtelna, giętka, kryształem dzwoniąca, ma ona jakieś Celliniowskie cięcia, które z niej razem klejnot i arcydzieło czynią. Strofa Asnyka, to czara, którą gdy duch poezyi wychyli, rozbić mu ją chyba przyjdzie, bo nie będzie miał do kogo pić i komu zdać w ręce. Wszyscyśmy do niej za grube prostaki.
Otóż taki dorobek zewnętrznego, plastycznego niemal piękna, to garść brylantów, do skarbca narodowego dodanych.