Przejdź do zawartości

Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jak wszystko na świecie, tak i ta długa noc zbliżyła się przecież do końca. Polany, lasy i skały wynurzając się z nocnych cieniów, zrazu niepewnemi, przyćmionemi majaczały barwami, zarysy ich rozpływały się w mglistéj powłoce; ale stopniowo, coraz wyraźniéj występowały. Wkrótce ukazała się nad poziomem złoto-purpurowa smużka, zwiastując bliski wschód słońca. Ale słońce nie wstawało dzisiaj ochotnie, wesoło, jak to bywa w pięknych dniach letnich; grube chmury, niby ciężka kotara, zawisły nad łożem, z którego podnosiło się leniwo, ospale, niby dziecko kapryśne które z musu wstaje, a za chwilę uśnie gdzie w kątku. Zaledwie pierwszy brzask dnia przedarł się przez szpary do wnętrza szałasu, z radosném rozrzewnieniem podziękowaliśmy Bogu za tę noc tak szczęśliwie przebytą pod jego opieką, za ten dach który nam dał przytułek bezpieczny.
Jeszcze cała okolica drzemała w sennym pogrążona zmroku, jeszcze nie pobladły gwiazdy, gdy, rozgarnąwszy tlejące głownie, żeby przypadkiem wiatr nie rozdmuchał ognia, pożegnaliśmy nasz szałas. Szeroką, dobrze wydeptaną ścieżką dostaliśmy się wkrótce na drugą stronę lasu, gdzie stał ów, wczoraj jeszcze widziany, szałas. Widok jaki nam się tutaj przedstawił, był prawdziwie malowniczy. Przed nami Kominy Kościeliskie, olbrzymia, skalista turnia, piętrząca się wspaniale niby jakie stare zamczysko, jaka groźna warownia. Wierzchołek jéj skąpo uzieleniony kosmykami trawy i porostami, niższe stopnie stroją świerki, buki, klony, jawory, jarzębina, splecione w majowe wieńce; a niżéj jeszcze, zaległy ciemne lasy, wśród których zieleniły się świeżo skoszone polany. U stóp téj wspaniałéj góry, na przeciwległém wzgórzu stał szałas, daléj drugi, a obok niego nowa, porządna szopa; nie opodal, kierdel (stado) owiec zamkniętych jeszcze w koszarach. Pstra gromadka