Przejdź do zawartości

Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tle nieba, gorzały jakby wulkany rozpalone podziemnym ogniem, a tumany mgły pędzonéj silnym wiatrem, niby kłęby dymu z ognistéj buchające paszczy, słały się ciemnemi chmurami ponad doliny i lasy. Wiatr gorący, suchy, jakby spiekły oddech wulkanu, tém złudniejszém czynił to podobieństwo.
Atoli to widowisko jakkolwiek wspaniałe i piękne, zdawało się złowrogiém dla nas. Chociaż bowiem niebo było pogodne i najpiękniejszy wschód słońca rokował dzień równie piękny, jednak owa mgła powiewająca na wierzchołkach gór, niby krwawy sztandar targany na szmaty gwałtowną siłą wiatru i ciepło niezwyczajne o tak rannéj porze, odbierały prawie nadzieję powodzenia naszéj wycieczki. Pod tak smutną wróżbą zapuściliśmy się w las zwany Nieborakiem znaną nam już drogą poza dworem zakopiańskim. Wyszedłszy z lasu na grzbiet Boconia, byliśmy zachwyceni okazałym i rozległym widokiem jaki nas tutaj otaczał. Na zachód sterczał wspaniały Giewont, a na szczycie jego niby pióropusz, na hełmie rycerza powiewała biała mgła w różnokształtne rozpływająca się obłoczki. Stroma, urwista, strasznie poszarpana Kasprowa ze smugami śniegu w rozpadlinach, dzikością swoją mimowolną zgrozę budziła. Przed nami wznosił się skalisty grzbiet Koszystéj i Murań, niby narożna baszta strzegąca od wschodu potężnego grodu Tatrów. Jasne promienie słońca padając ukośnie, oblewały świetnym blaskiem ten wspaniały krajobraz, nie mogły jednak rozpędzić mgły kryjącéj szczyty gór. Szare jéj bałwany przewalały się ciągle po wierchach, a gnane gwałtownym wiatrem, rozpierzchały się w postaci lekkich obłoczków i rozpływały w błękicie. Ksiądz Proboszcz i Wala, nie dobre wyprowadzali wróżby z téj mgły tak upornie czepiającéj się szczytów, a Babia góra śnieżnym przysłoniona rąbkiem, owym złowrogim czepcem, odbierała prawie całkiem nadzieję powodzenia.