Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Za granicą — wiem, że bywała w towarzystwach. Nieraz w dziennikach zdarzało nam się czytać zachwyty nad jej indian beauty. I u nas miałaby z pewnością nie mniejsze powodzenie.
— Pozwalam sobie wątpić o tem, ekscelencyo! Za granicą, w miastach stołecznych, ogół przyzwyczajony jest widywać cudzoziemskie typy, tu zaś odbijają one cudacko na tle naszego otoczenia. Przytem, zagranicą żona moja jest jak gdyby niema, ponieważ żadnym obcym językiem nie mówi, tu wyciąganoby ją na słowa i pewno wyśmiewanoby jej naiwną szczerość.
— No, no, w tym cyganie tkwi zaklęta dusza dyplomaty! — pomyślał w duchu jego ekscelencya.
Artysta na pierwszą prośbę pani domu, bez żadnych wymawiań się, min i grymasów, wyjął ze szkatułki skrzypce i odegrał jeden z najtrudniejszych utworów Beethovena.
Interpretacyę jego przyjęto hucznemi oklaskami.
Z wyjątkiem pana Balambéra, wszyscy zebrani byli gruntownymi znawcami muzyki, ogólny przeto zachwyt, z jakim wyrażano opinię o jego grze, miał swoją wartość.
— Osobliwie piano było bez zarzutu! — zapewniał pan Lebegut, strojąc się w powagę największego znawcy.
Do najbardziej zachwyconych należała także pani Fruzina. Nieboraczka słuchała muzyki tylko oczyma, mimo to twarz jej zdradzała szczere zadowolenie i przejęcie.
Po pierwszej sztuce odegrał Paolo i drugą; coś z Szuberta.
Gdy ucichły brawa, damska część towarzystwa zagarnęła Paola dla siebie w monopol.