Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdyby wpadł w samotrzask: przykrość, jaką mu sprawiało zasadzenie go do kart, dawała się widzieć po ramionach jego, podciągniętych w górę. Cygan nie twarzą zdradza swoje wrażenia, tylko ramionami; po nich poznać można czy jest z czego zadowolony, bardzo, mniej, tylko trochę, albo czy też „dyabli nadali”.
Manga roznosiła właśnie tacę z herbatą w filiżankach z porcelany chińskiej. Docisnąwszy się do Paola, szepnęła mu do ucha po cygańsku:
Iskiri more! Idź do domu, do żony! Tu nie dla ciebie miejsce. Ani ci tu dobrze, ani odpowiednio.
Panu Lebegutowi, który pomimo swojej dobroduszności, pojmował jednak całą sytuacyę, przyszedł do głowy pomysł, którym spodziewał się rozpędzić nagromadzone chmury. Wziął od Mangi z tacy filiżankę z herbatą i wznosząc ją do góry, wypowiedział naprędce toaścik, ochoczo i głośno, żeby wszyscy słyszeli:
— Z powinszowaniem panu hrabiemu szczęśliwego powrotu do domu!
Odpowiedziano na to jednogłośnym, przychylnym chórem.
— Nie, nie! cóż znów, moi panowie — zaprotestował Zoltan; toasty będziemy wznosili winem.
I tak zupełnie, jakgdyby teraz dopiero był spostrzegł barona Szymona, albo też, jakgdyby nigdy się z nim me był rozstawał, lecz ciągle przebywał z nim razem, przechylił się ku niemu i zagadnął go z poufałą uprzejmością:
— Mój kochany braciszku, Szymonie, bądź taki dobry, idź do mojego pokoju i wyjmij z szuflady biurka klucze od osobnej piwnicy, gdzie są same wina. Trafisz do nich pewno? Każ Janowi przynieść dla naszych miłych gości z jakie dwadzieścia butelek maślacza, tego z 34-go roku.
Ani w tonie, ani w treści słów tych nie było