Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie zawsze noc trwa na niebie:
Zabłyśnie słonko dla ciebie,
Węgierska drużyno junacza!”

Gdyby mógł, chętnie byłby kark skręcił i Węgrom i Cyganowi i hrabiemu; — słowem, każdemu z nich: dla którego grano, o kim grano i temu, który grał.
Ale niestety, bezsilnym był w tym razie. Wszakże w pałacu tym zebrani byli jego właśni, przez niego samego pozapraszani goście!
Przez całą noc rozlegał się po mieście turkot powozów, na ulicach panował gwar i ruch niebywały. Trudna rada! Któż miał publicznego porządku pilnować, gdy sam kapitan policyi brał udział w powitalnym balu na cześć hrabiego Zoltana? Wywijał czardasza, aż mu się iskry z pod ostróg sypały!



KONIEC TOMU PIERWSZEGO.