Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.II.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

guetowsko, parafialnym gustem zagra: a nic nie można powiedzieć, bo więcej nad to co złapał, nie pojmie.....
W tej chwili, kiedy się zabieram do opisu balu, na którym mię bóstwo jedno z różą w czarnych włosach zachwyciło, odbieram twój list! Wszystkie tedy romanse wychodzą mi z głowy; przenoszę się jeszcze bardziej myślą o do ciebie, biorę cię za rękę i — płaczę... Kiedyż my się zobaczymy?... może wcale nie, bo seryo mówiąc, moje zdrowie nędzne. Wesoły jestem powierzchownie, szczególniej gdy się znajduję pomiędzy swojemi, — ale wewnątrz, coś mnie morduje. Jakieś przeczucia niedobre, niepokój, złe sny, albo bezsenność, tęsknota, obojętność na wszystko; chęć życia, to znów chęć śmierci. Czasami jestem jak w odrętwieniu umysłu; czuję jakiś błogi spokój w duszy; pamięć nasuwa mi obrazy, od których uwolnić się nie mogę i to mnie dręczy nadzwyczajnie. Jednem slowem, miotany jestem mięszaniną uczuć trudnych do opisania... Daruj mi, kochany Tytusie, że ci to wszystko piszę... lecz już dosyć!.. A teraz ubiorę się i pójdę, a raczej pojadę na obiad, jaki dzisiaj nasi dają dla Ramoriny i Langermanna...
Twój list wiele dla mnie zawierał nowości; darowałeś mi 4-ry stronnice i 37 wierszy; —