Przejdź do zawartości

Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

śmiało naprzód. Tyrteuszu duchowego zastępu; walcz odważnie, wodzu Ossjanowych hufców. Zwyciężaj, pomazańcze genjuszu i cnoty... Ale cóż to się dzieje? twarz artysty pobladła, krople potu na czoło jego występują.
— Co ci to, Leopoldzie? — krzyknęłam przerażona.
— Okropnie mi gorąco — i artysta rzucił skrzypki, przeciągnął się, ziewnął nerwowo, a brat mój na ochłodę kielich wina mu podsunął — kielich zamrożonego szampana.
— Wiwat! przecudownie grałeś.
— Przecudownie!... tylko ja ci nie powiem, Leopoldzie, że się w tobie tak długo, jak długo grałeś, kochałam — wszak dobrze zrobię, Kazimiero? Chłopiecby sobie niepotrzebnie głowę zawrócił, nabrał śmiesznych pretensyj — ach! jak ten Edmundek mały, co go najniewinniejszym sposobem z właściwej życia kolei wysadziłam. Muszę ci jeszcze i o tem zdarzeniu coś wspomnieć. Edmundek był-to sobie ubogi, dość brzydki chłopczyna, który, kierując się w przyszłości na senatora lub ministra, tymczasem dawał korepetycje synowi pani hrabiny K**. Zdaje mi się, że każdy mniejwięcej korepetytor pisze wiersze w sekrecie; tak robił korepetytor Djoniego i Morysia, tak robił korepetytor moich braci stryjecznych, tak robił i Edmundek. Przyznam ci się, Kazimiero, że ta wierszomanja, którą w pewnym wieku młodzież nasza przechodzi, wielkie zawsze w mem sercu obudza współczucie, nie dlatego, że tam kiedyś sama panna Augusta jakąś popełniła elegję, ale dlatego, że w tem symptomat zdrowszego organizmu widzę. Nigdy Djoni, ani żaden z jego przyjaciół, ani żaden ze znajomych mi paniczów wierszy pisać nie próbował, i owszem, każdy prawie biedniejszy student i aplikant, po uszy w prozie niedostatku zagrzebany, jak mógł, na jakim mógł pegazie