Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Felunia lekko mię łokciem trąciła.
— Patrz, patrz, chyba na twoją intencję pani generałowa ku nam steruje; trzeba ci wiedzieć, że to jedna z najsławniejszych amatorek nadzwyczajności...
— Więc cóż mnie do niej, albo jej do nas? Wolałabym jakiego tancerza w tej chwili.
— Jakto, nie masz dotychczas tancerza żadnego? A to wybornie, doskonale mi się udało!
Nie mogłam wcale zrozumieć, co się mojej Feluni udało, lecz wiedziałam, że mi się balowanie w wielkim świecie nic a nic nie udaje.
— Zaczekaj — mówiła dalej z ciągłą tą swoją niewczesną według mego zdania wesołością — pójdę i najpierw mego męża ci sprowadzę.
Nieszczęście mieć chciało, że pan Zenon, mąż Feluni, stał bardzo daleko we drzwiach drugiego salonu, a idącą na środku drogi powyżej wzmiankowana generałowa zatrzymała.
— Ot! zginął mój kontredans! — westchnęłam sobie żałośnie i na pociechę zaczęłam się po różnych stronach salonu rozglądać. Nikt mi się już nie przypatrywał wtedy, tylko gdy za Felicją właśnie oczyma śledziłam, jakiś pan dobrze już szronem wieku upudrowany, z niebieskiemi okularami na ogromnym nosie, jej puste miejsce przy moim boku zajął. Wiedziałam, że przed chwilą Felunia wymieniła mi jego nazwisko — ale jakie? pod grozą śmierci nie przypomnę sobie.
— Zapewne pani towarzyszka poszła tańczyć? — odezwał się bardzo miłym i poważnym głosem; ten głos dziecięcą prawie natchnął mię ufnością.
— Nie, panie, moja towarzyszka poszła dla mnie o tancerza się starać — wyznałam szczerze i pokornie.
— A no, więc pani tańcem nie gardzi, to bardzo