Przejdź do zawartości

Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nasa, Pawła Dobrzyńskiego; znam państwa pułkownikostwa Sowińskich, znam państwa Dyzmańskich, znam państwa Marszałkowskich, znam pana: Plichtę Kazimierza, pana Kopycińskiego Franciszka, d-ra Czekierskiego; znam panie: Glinicką, Nowodworską, pannę Wrzesińską i panią Wilczyńską.
Marcyna słusznie wnioskowała, że te stosunki mogą mnie, w razie przypadku, dla obojętnych, lub nawet dla mających złe zamiary, pewną aureolą otoczyć. Wkrótce takiej nabyłam w prawy w odpowiedziach, że nie czekając pytań, jedno po drugiem trzepałam, i teraz więc byłam pewna, że ta pani, ciekawa postępów Józia w nauce, zkolei dowiedzieć się też chciała, czy ja korzystam z udzielanych mi lekcyj. Bez zająknienia przeto szybko młynkować zaczęłam:
— Nazywam się Napoleona Hołosko, jestem córką... mieszkam... znam państwa... panów... panie... aż stanęłam na pani Wilczyńskiej i odetchnęłam swobodnie.
Słuchająca przygarnęła mnie ku sobie, ucałowała i wziąwszy na kolana, coś po francusku do matki rzekła, a potem ze mną bliższą zaczęła rozmowę. Najpierwej musiałam objaśnić, kto mnie tego nauczył i w jakim celu. Spadła na Marcynę i na mnie wielka pochwała.
— Więc ty znasz panią Wilczyńską, moje dziecko?
— Nie znam — krótko i węzłowato odcięłam.
— Ej! czy tylko naprawdę nie znasz? czy nigdy jej nie widziałaś?
— Marcyna mówi, że widziałam, ale ja nie pamiętam.
— Więc czemu ją liczysz między swoich znajomych?
— Bo Marcyna mówi, że to bardzo dobra pani, że wielu biednym i bogatym ludziom jest znaną, więc jej nazwanie zawsze mi na dobre wyjść może.