Przejdź do zawartości

Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wemi środkami, i Benisi też przyniosła matka do łóżka duży kubek winnej polewki tęgiej i korzennej; chora wstręt do niej miała ogromny, jak dziecko ze łzami w oczach prosiła, żeby ją od tego lekarstwa uwolnić, ja sama wstawiałam się za nią, lecz ktoby tam był wyperswadował co pani Kalińskiej, kiedy raz sobie powiedziała, że tak zrobić trzeba; biedna Benisia musiała duszkiem cały kubek wychylić, nie zdążyła już oddać go matce, bo z rąk jej upadł i na podłogę się stoczył, chora zaś nagle serdecznego śmiechu dostała tak, jak w Warszawie; przeraźliwym głosem krzyknęła kilka razy:
— Widzę! widzę!
Oczy jej w słup stanęły, ciało się wyprężyło, usta rozwarły i zamilkła na wieki.
My, stojące przy niej, aniśmy przypuszczały nawet, by się tak prędko z życia do śmierci przeniosła; zaczęłyśmy wołać ratunku, zbiegł się dwór cały, ojciec i siostry strwożone zaczęły ciało rozcierać, wodą i olejkami najtęższemi skrapiać — juścić że nie pomogło, ja pierwsza zdobyłam się na odwagę i półgłosem szepnęłam:
— Umarła.
Matka gniewnie spojrzała na mnie odepchnęła mnie od łóżka i wyrwawszy z rąk mych flaszkę z wódką kolońską, chciała skronie leżącej zmaczać, ale jakoś, gdy się tej głowy bezwładnej dotknęła, zimny dreszcz nawskróś ją przejął, opuściła ręce i ten sam gniewny, a na wpół już błędny wzrok na mnie zwróciwszy:
— Tak jest, umarła! — zawołała tonem rozpaczliwego wyrzutu, jak gdyby czy mnie, czy córkę, czy Pana Boga o to nieszczęście winiła; jednocześnie odwróciła się śpiesznie, zaczęła biedz tak szybko, jakby coś za nią goniło; pan Jan, spłakany, przerażony, podążył w jej ślady, lecz ją dopiero kędyś w końcu ogrodu dopędził.