Strona:Narcyza Żmichowska - Prządki.pdf/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A potem okropność, okropność znowu.
Szkielety nas otoczyły piekielnym tańcem, wiatr świszczał przez ich kości i wyschnięte piersi, jak przez żałosne piszczałki organów — każda głowa wyszczerzała na mnie zęby z okropnym śmiechem, aż krew mi się lodem w żyłach ścięła... Wtem nagle te głowy, te kości, te szkielety walą się jedne na drugie, tworzą zrazu stos niewyraźny — obrzydliwy — lecz.. Ach! drżę jeszcze na samo wspomnienie: dwa kościotrupy w znak krzyża na wierzchu się wznoszą.. O, co za świętokradztwo! toż to wszystko ołtarzem być miało.
Czart z radości strasznym zawył głosem.
— Maryo — rzekł do mnie — po chrześcijańsku za żonę cię pojmę. Mamy ołtarz, będą przysięgi. Ksiądz nawet, jeżeli zechcesz... ale jaki? Ha, już wiem...
I świsnął przeraźliwie, aż się po boru rozległo, i w tejże chwili wzniosła się przed ołtarzem jakaś biała postać; był to świeży trup — miał oczy nawpół otwarte, twarz siną i nabrzękłą, pierś mocno wzniesioną, a woda mu z włosów strumieniami ściekała.
Czart mnie z sobą pociągnął ku niemu. Zdawało mi się, że za mojem przybliżeniem zbladła twarz trupa; zdawało mi się jeszcze, że ja tę twarz pierwej gdzieś widziałam, tylko piękniejszą, weselszą... ale gdzie, kiedy, nie mogłam sobie przypomnieć. Byłam zupełnie obłąkaną.
Padłam na kolana i on — on, czart, uklęknął także przed tym bluźnierczym ołtarzem. Wziął moją rękę, uczułam boleść, jak gdyby od sparze-