Przejdź do zawartości

Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niego twarzach przebijał samo przez się ów wzniosły wyraz, którego nie mogły osiągnąć nawet najwybitniejsze talenty.
W końcu wytrwałością swą w pracy i nieustępliwością z nakreślonej drogi zyskał nawet szacunek ze strony tych, którzy tytułowali go ignorantem i domorosłym samoukiem. Dawano mu ciągle zamówienia do kościołów — i roboty miał po uszy. Jedna praca zajęła go bardzo. Nie pamiętam na czem właściwe polegał jej temat, lecz wiem, że na obrazie miał się znajdować duch ciemności. Długo zastanawiał się ojciec, jak go przedstawić, pragnął wyrazić w jego twarzy całą, przygniatającą człowieka, troskę. Podczas takich rozmyślań nieraz przemykał mu w myśli obraz tajemniczego lichwiarza i mimowolna uwaga: „Oto, kto powinien być moim modelem do djabła“!
Wyobraźcie sobie jego zdumienie, gdy pewnego razu, pracując w swym warsztacie, usłyszał stukanie do drzwi i w ślad za tem wszedł straszny lichwiarz. Ojciec nie mógł się powstrzymać od jakiegoś wewnętrznego dreszczu, który mimowoli przeniknął jego ciało.
— To ty jesteś malarzem? — rzekł tamten bez wszelkich ceremonji do ojca.
— Tak, — jestem malarzem, — odparł ojciec czekając, co będzie dalej.
Dobrze. Namaluj mój portret. Być może, iż wkrótce umrę, nie mam dzieci; ale nie chcę um-