Przejdź do zawartości

Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

deszła doń jednak. Ale napół oślepłe psisko wiedziało przecież, że to ona wstrzymała karzącą je rękę. Patrząc też na nią i skomląc zcicha, pies bił po śniegu puszystym ogonem.
Tymczasem poczęło świtać; przewodnik zaprzągł psy do sanek; ruszono w drogę.
Dzień był długi i pełen mozołu. Kazan, zaprzężony w szpicy, biegł przed psami z palącem, stale przymkniętem okiem; grzbiet i boki bolały go dotkliwie pod razami ostrego, surowcowego bicza.
Biegł ze zwieszonym smutnie łbem, bez zwykłego mu podówczas zapału. A przecież nie ból fizyczny go tak nastrajał. Coś innego bardziej go bolało. Po raz pierwszy w życiu czuł zniechęcenie. Bijał go przecie przed laty Mac Cready. Dzisiaj zaś obaj pokrzykiwali nań ustawicznie, by biegł naprzód, choć chromał i zataczał się chwilami.
Najbardziej bolało go i odbierało mu chęć do życia to, że na każdym postoju, podczas każdego spoczynku, ukochana jego pani odsuwała się odeń i trzymała się zdala. Wieczorem nawet, gdy rozniecono ogień i rozłożono się obozem, siadła na uboczu i słówkiem się doń nie ozwała.
Patrzała nań tak zimno, tak surowo, że aż mu przez myśl przebiegło, czy i ona go również bić nie pocznie. Zakopał się więc w śniegu, tyłem odwrócony do ognia, wlazłszy w kąt, gdzie mrok był najczarniejszy. Znaczyło to, że biedne psie serce krwawiło mu się z żałości. I nikt prócz niej tego nie odgadł. Pani nie zawołała nań jednak, ani doń nie podeszła. Ale nie przestawała poglądać w jego stronę, pozierając również, co robił Mac Cready, który ze swej strony ukradkiem rzucał oczyma ku Kazanowi.
Po skończonym obiedzie rozbito namioty i jak wprzeddzień Thorpe z Izabellą zamknęli się w jednym z nich. Mac Cready siedział na dworze.
Zaczął padać śnieg. Mac Cready, któremu Ka-