Przejdź do zawartości

Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
SPOTKANIE

Siadłszy na zadzie, Kazan począł długo węszyć powietrze: węszył swobodę, którą się teraz mógł cieszyć dowoli. Świt się czynił, a wraz z nim gubiły się teraz resztki mroków w ciemnych gęstwach leśnych.
Od owej chwili, gdy hen, daleko nad brzegami rzeki Mackenzie[1] nabyli go od Czerwonoskórych kupcy, handlujący w owych okolicach i gdy go po raz pierwszy zaprzężono do sanek, marzył on niejednokrotnie, rwał się ze wszystkich sił do swobody, do której ciągnęła go owa ćwierć krwi wilka, jaką w żyłach wyczuwał. Nigdy jednak nie śmiał posiąść jej całkowicie. Gdy ją wreszcie osiągnął, czuł się początkowo jakby zbitym z tropu.
Słońce wytoczyło się już było zupełnie na niebo, gdy się znalazł nad brzegiem zamarzniętych, cichych mokradeł w zapadlinie pomiędzy dwoma pasmami wzgórzy. Smukłe jodły i cedry rosły na obrzeżu mokradeł tak zwarcie, że śnieg ledwie zlekka przyprószył ziemię pod ich gałęźmi a światło tak się przez nie skąpo sączyło, że panował tam ledwie szary brzask.

Światło dzienne nie rozpraszało jednak całkowicie niepokoju Kazana. Czuł się wolnym, dokoła nie

  1. Rzeka Mackenzie wypływa z gór Skalistych, przepływa w pobliżu jezior Niedźwiedziego i Niewolniczego i przeciąwszy Kanadę na ukos ku zachodowi, wpada do oceanu Lodowatego.