Przejdź do zawartości

Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przejąć się musi inną wonią, tarzając się długo w śniegu tam, gdzie najwięcej odnajdzie śladów swych dzikich braci.
Horda wilcza upolowała nad brzegiem jeziora karibu i ucztowała prawie do świtu. Kazan wdychał w siebie wiatr, nań lecący. Z wiatrem szły don wonie krwi i ciepłego jeszcze mięsa, łechczące mu mile nozdrza. Bystry słuch chwytał trzaskanie kości w potężnych szczękach. Instynkt samozachowawczy jednak silniejszy był od pokus.
Za dnia już, gdy się wilki rozproszyły we wszystkie strony na równinie, zbliżył się powoli Kazan do miejsca uczty. Zastał tam już tylko śnieg, splamiony krwią, pokryty rozwleczonemi wnętrznościami i poszarpanemi strzępami łykowatej skóry. Na grubych kościach trzymały się jeszcze kawały mięsa, porzucone przez objedzone stado. Kazan zatopił pysk w tych resztkach i znów tarzać się począł po śniegu, by przesiąknąć wyziewami ucztujących wilków.
Wieczór go tam jeszcze zastał, a gdy się już na niebie pojawił księżyc i gwiazdy, znów począł wyć, tym razem już bez obawy.
Inne stado nadciągało wówczas z południa, pędząc przed sobą ściganego karibu, którego starało się zagonić na zamarznięte jezioro. Noc była prawie równie widna jak dzień; w świetle księżyca dojrzał Kazan ścigane zwierzę, samicę, ledwie się była wyłoniła z jodłowego lasu z wilkami na tropie. Wilków było około dwunastu; rozbiły się one na dwa stadka, formujące się każde pod wodzą starego samca w dwa półbarki podkowy i starające się oskrzydlić ściganą zwierzynę.
Gdy karibu przebiegł tuż obok Kazana, pies porwał się z donośnem, wrzaskliwem ujadaniem i puścił się za zwierzyną lotem strzały, przywarłszy ściganemu niemal do pęcin. Karibu przebiegłszy