Przejdź do zawartości

Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
NA ZAMARZNIETEJ RZECE.

Świt się czynił właśnie, gdy dziecko, tuląc się coraz bliżej do ciepłej piersi matczynej, obudziło się i jęło dopominać posiłku.
Janina obudziła się i odgarnęła zburzone ze snu włosy; pierwszym przedmiotem, który dostrzegła, był ciemniejący w mroku zarys postaci Piotra Radissona; zdawało się, że stary śpi spokojnie.
Ucieszyło ją to niezmiernie, wiedziała bowiem, jak bardzo ojciec zmęczył się w przeddzień. By mu więc snu nie przerywać, leżała jeszcze około półgodziny w łóżku, cichutko nucąc dziecku jakąś piosenkę.
Wreszcie zdecydowała się wstać ostrożnie, otuliła Janeczkę w derki i w futra i narzuciwszy na siebie obszerne futro, wyszła przed namiot.
Tymczasem rozedniało już zupełnie; wiatr się całkiem uciszył, — co stwierdziła z zadowoleniem.
W powietrzu panowała cisza; ale mróz brał straszliwy, ostremi szpilkami kłując w policzki.
Ognisko przed namiotem wygasło zupełnie; Kazan zwinął się w kłąb w pobliżu wystygłych już popiołów i pysk podwinął głęboko pod tułów.
Podniósł łeb ku nadchodzącej Janinie, dygocąc z zimna. Kobieta rozrzuciła popioły i zczerniałe głownie nogą, obutą w gruby i ciężki mokasyn. Ani skry już nie zostało w popiołach. Zlekka pogładziła Kazana po łbie.