Przejdź do zawartości

Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czała nawet, że mogła wzbudzić jakie uczucia w młodzieńcu.


∗             ∗

Od czasu jak pan de Nancey, nasz smutny bohater zerwał stosunki z domem własnym, niejednokrotnie był widywanym w miejscach dla niego nieodpowiednich. Mimo to wszakże miał wstręt do tych syren, zbyt łatwych do zdobycia.
Kiedy mu przyjaciele czynili wyrzut, dla czego nie postara się o jaką przyjaciółkę, odpowiadał:
— Wszystkie te piękne żurnale nie mają ani serca, ani stałości. Najuczciwszą kobietą jest moja żona.
— Czegóż więc szukasz?
— Sam nie wiem.
Rzeczywiście Paweł miał dziwne żądanie, trudne do urzeczywistnienia.
Jednego dnia pojechał do teatru Gaieté i kupiwszy bilet do krzeseł, wszedł.
Scena nie zajmowała go. Rzucając tu i owdzie spojrzenia, nagle w loży na dole spostrzegł śliczną blondynkę.
Była to Blanka Lizely, bardziej jeszcze urocza, pełna powabów, uśmiechnięta, czarująca.
Paweł chciał natychmiast udać się do niej. W obecnej chwili potrzebował koniecznie silnego wzruszenia.
Widok Blanki Lizely już go niezmiernie poruszył.
Łańcuch przeszłości dobrowolnie przez niego zerwany, na nowo zdawał się łączyć w ogniwa.
Całe jego istnienie teraz zawisło, można powiedzieć na ustach tej kobiety.