Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



Zaledwie śnieg, okrywający dachy i ulice, szarzeć zaczął we wczesnym zmroku zimowym, okna dużego i ozdobnego domu zajaśniały rzęsistem światłem. Na ich złotem tle zarysowały się bogate festony firanek, wysmukłe postumenty lamp, grupy roślin i niestałe cienie postaci ludzkich.
Gdy na ulicy ustawał turkot kół, dolatywały z okien tych przez podwójne szyby słabe dźwięki muzyki fortepianowej. Łatwo było zgadnąć, że ludzie się tam bawią; że, powstawszy od stołu obiadowego, muzyką i rozmowami uprzyjemniają sobie chwile, ulatujące tak szybko...
Przed bramą stało kilka powozów z pięknemi zaprzęgami i stangretami w liberyach, którzy, zwiesiwszy głowy, drzemali lub ude-