Przejdź do zawartości

Strona:PL Faust II (Goethe, tłum. Zegadłowicz).djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

idzie godzina zła i zguby,
wnet się już zwichrzy toń jeziora.
Odwet za napad i za zdrady!
oto wędrowne lecą ptaki,
a karli naród, trwożny, blady
skupia ostatnie orszaki.
Cóż łuk, cóż dzida, szyszak, tarcza —
przeciw wściekłości nie wystarcza!
Swawolnie w pióra chciał się stroić
lud karli, by swą klęskę zdwoić!
Tomciopaluchy uciekają,
kryją się mrówki w piachu, w glinie —
wojsko już jest bezładną zgrają,
w rozsypce pada! krwawi! ginie!

ANAKSAGORAS
(po pauzie — uroczyście)

Jeślim dotychczas wchodził w podziemne pustosze,
teraz oto ku górze czucia moje wznoszę....
W wiecznej ty i promiennej, srebrnej chadzasz zbroi,
w trzy nazwiska zaklęta i w postaci trojej!
Do ciebie o Hekato! Luno i Diano
ręce wznoszę! — O mocy, co siłą nieznaną
piersi nasze rozszerzasz, myślom głębie dawasz
i światła magicznego słodyczą napawasz
stęsknione serca — oto wołam ciebie z nocy
ukaż się Pani Srebrna w nieodgadłej mocy.

(pauza)

Czyliż modlitwie mojej dany jest znak zgody?
na nice odwrócony porządek przyrody?

Oto z przepastnych nieba łon
okrągły bóstwa spływa tron
przerażający! — wzmaga trwogę!
W zgrzywionych ogniach mknie jak lew